poniedziałek, 11 czerwca 2012

O bieganiu słów kilka, a może nawet więcej...


Myly Państwo, zaprawdę nadchodzi taki czas w życiu człowieka, kiedy daje o sobie pamięć organizmu.
W moim przypadku pamięć ta dotyczyła bynajmniej nie kształtu, ale aktywności.
Ongiś, będąc piękną, młodą i płaską (ok - młodą i płaską na bank, z tą urodą to furda, bo jak można być pięknym z dziwną grzywką i regularnie pojawiającymi się pryszczami na niektórych obszarach twarzy), dane mi było uprawiać 2 x w tyg po 3 godz, intensywny wysiłek fizyczny. Bynajmniej nie był to obowiązkowy WF, ale I'm not going deeply into details ;]
Tymczasem przyszedł czas na bieganie! Yes it's a running time.

Pierwsze nieśmiałe podrygi w butach absolutnie niedostosowanych (tzw. sportowe z fasonu, nie z przeznaczenia), skutkowały bólem stawów (skokowych, kolanowych).

1. Zatem zakup butów

Tylko jakie wybrać? Nie - jako kobieta nie miałam obiekcji co do fasonu i koloru (pies to drapał), jednak dostępność modeli, przeznaczenie (stopa pronująca, normalna, supinująca), dedykacja nawierzchni ceny itp - dają do myślenia.

Z pomocą przyszedł Decathlon, oferując niezły sprzęt w dobrej cenie. Plus - za profesjonalne doradztwo i wytłumaczenie jakie buty dobrać pod kątem nawierzchni, indywidualnej cechy stopy (dla tych co zamierzają kupić buty do biegania, proponuję zabrać ze sobą obuwie o najbardziej startej podeszwie, wskaże ono typ stopy).
Minus - damskie modele obfitowały w iście pedalskie zestawienia kolorystyczne (dla osób które nie wiedzą – istnieją 3 kolory: fajny, pedalski i ciulowy). Konia z rzędem temu, kto uzna za zasadne kupowanie obuwia biegowego wielosezonowego w kolorze białym z wstawkami w kolorze srebrnym, różowym i innym fijoletowym.
Alternatywą okazała się być półka z napisem "męskie".
Obecnie muszę odszczekać kwestie związane z obuwiem, gdyż czas pokazał (a mianowicie zbliżające się lato), że damskie modele również są dostępne w przyzwoitych kolorach, no ale – ja zachciałam pobiec w marcu nie w czerwcu .
Polecam zerknąć tu - http://www.lodzrunningteam.pl/14.html -  mądrze, prosto i na temat o tych wszystkich dziwnych nazwach.

2. Docenianie stroju 

Jeśli ktokolwiek uważa, że prozaiczna rzecz pt. stanik sportowy jest useless jest w błędzie. Zaletą stanika sportowego jest to, że nic nie skacze, nic nie opada, a do tego sylwetka jak 16 (zgrabnie, płasko i niemal profesjonalnie sportowo). Tak panowie - biust to fajna sprawa, bo ma się co pokazać w ciekawym dekolcie, ale jak wiecie z doświadczenia - nic co dynda nie sprzyja uprawianiu sportu. Vide  - zakładanie luźnych bokserek do biegu przełajowego...Mam nadzieję, że żaden z was nie zakleszczył sobie niczego np. podczas jazdy rowerem...
Zasadnym również wydaje się zakup skarpetek do biegania.
Fakt – cena waha się od 20 – 50 zł, i nie są to skarpetki ze skaczącym kotem, 3 paskami ani inną lanserską łyżwą, niemniej są to skarpetki o specjalnym doborze splotu, nieocierających palcach&piętach, posiadające właściwości delikatnej opaski uciskowo – stabilizującej o dobrej wentylacji, przez co po 10 km biegu stopa nie odpada ani nie raczy nas feerią zapachów. Czy warto kupić? Gdy ktoś pokonuje rekreacyjnie 5-10 km tygodniowo, szkoda zachodu.
Gdy ktoś ma zakusy na dłuższe dystanse – 50 zł szybko się zwróci  w postaci komfortu, szybszego powrotu do formy po treningu i mniejszą urazowością.

3. Docenianie nawierzchni

Nawierzchnia - bitum (zwany asfaltem), kostka brukowa, chodnik, trawnik, las...o tartanie nie marzymy gdyż kosztuje nas to przesadzanie płotu w pobliskiej szkole i potencjalne tłumaczenie straży miejskiej/policji, że sport to zdrowie a instynkt nakazuje nam właśnie w tym miejscu sport ten uprawiać.

Po 270 km doświadczenia, stwierdzam że kostka brukowa jest dość zabójcza dla stawów. Do 5 km dziennie - ujdzie, nawet nie trzeba cierpieć. Asfalt - można pociągnąć 10 km i więcej. Optymalna nawierzchnia to równiutka trawa, ale kto mieszka w bloku wie, że ta trawa miewa zdolności poślizgowe, bynajmniej nie od porannej czy wieczornej rosy. Las - to dopiero challenge - niby pachnie, niby równo ale...trudno rozróżnić, która część piaskowej drogi jest miękka, a która twarda. O ile ubita nawierzchnia gwarantuje pełnię doznań, o tyle miękki piach powoduje rozjeżdżanie nóg, zaliczanie ukrytych konarów i utratę energii przy odbijaniu się od podłoża. Nie wspominając o odcinkach specjalnych wymagających podpłynięcia, przebrnięcia wpław okazałej kałuży i walki z krwiopijcami (TAK w lesie są komary!).
Pokonanie takiej nawierzchni w nocy dodatkowo owocuje w trening zmysłu równowagi i umiejętność łapania się najbliższego drzewa, z życzeniem aby gałąź wytrzymała...

Z wrażeń po biegu po lesie, mogę zacytować "zielonogórski las zdobyty, braderinio przeczołgał przełajem, Orszula pojęła znaczenie słów "zgubić się w lesie biegając, wyrżnąć orła o wystający konar, poślizgnąć się na błocie itp". Atrakcji moc, wrażeń jeszcze więcej, aromaterapia gratis".

Jeśli chodzi o amortyzację, obciążenia stawów itp.  – uważam, że każdy sam powinien dobrać rodzaj nawierzchni do swoich możliwości, stanu zdrowia, masy ciała itp. Na biomechanice specjalnie się nie znam, ale mam nieodparte wrażenie, że nawierzchnia miękka bardziej obciąża kręgosłup, kostka brukowa daje po kolanach i kostkach.

4. Bieganie strata czasu czy forma samodyscypliny? 

Ktokolwiek twierdzi, że bieganie to strata czasu, albo wychodzenie na wariata - pewnie ma w tym swoją rację. Niewątpliwie racja ta ujawni się za niedługo regularną wizytą u kardiologa, diabetologa i ortopedy. Zaprawdę zaszczytna to postawa, która daje tyle miejsc pracy.

Leniuszki - kłaniam się przed Wami, gdyż to dzięki Wam popracuję jeszcze dłuuugo i szczęśliwie.

Ja bym obstawiała formę autoterapii i samodyscypliny. Bo jednak trzeba ten czas wygospodarować, trzeba utrzymać regularność...trzeba zrobić coś dla siebie. Autoterapia - biegnąc po prostu przed siebie zostawiamy swoje problemy za sobą. Przed nami tylko trasa, ludzie którzy nas pozdrawiają (głównie biegający, Ci siedzący pewnie coś innego marudzą ale ich nie słyszymy bo muza ostro nawala :D), oraz cuda fauny i flory.
Po 5 km, opada nam poziom agresji...po 10 km marzymy żeby w bloku działała winda, po 15 km jest nam raczej wszystko jedno (tzn. nie z tą windą).
Poza tym - zawsze można sobie pomyśleć, że może nas szef zjechał w pracy, ale za to to MY przebiegliśmy te kilometry, nie on, więc niech się pcha i buja wrotki.


5. Jak policzyć co się przebiegło i jak się przebiegło?

Opcji jest kilka:
1. Biegać po odkrytej bieżni o znanym obwodzie.
2. Przejechać samochodem, i +/- zakładać że ta trasa tyle ma.
3. Biorąc pod uwagę że średnie tempo początkującego biegacza to 7-8 min/km, zapakować sobie muzę w uszy i uznać że po 2 kawałkach zaliczyliśmy 1 km.
4. Krokomierz - to Ci dopiero wyzwanie. Osobiście przerobiłam dwie sztuki. Porównałam z rzeczywiście pokonaną odległością  i...maleństwa mają granicę błędu ok. 40 % (przy dystansie 12 km, pokazują 7-8).
5. Super hiper zegarek (bodajże Garmin, albo Polar) z GPSem, pulsometrem i wszystkim czym się da (tak! tańczy, śpiewa, recytuje, masuje i fika koziołki). Profesjonalny, dokładny ale....DROGI. Jak ktoś nie zamierza budować swojej kariery biegowej, to za 700 zł może np. kupić 15 letniego Fiata 126P.
6. Program do komórki - nie mylić z programem sprzątania komórki:). Jeśli ktoś jest posiadaczem telefonu z GPS, polecam zaciągnięcie programu (legalne, darmowe) Endomondo, Sportstracker albo Runkeeper.
Wg moich doświadczeń - hula taki program na: fince, tajwańczyku, jeżynce i nadgryzionym jabłku.
Po kilku przepychankach - stwierdzam, że program ładnie liczy trasę, prędkość, kalorie, do tego zapamiętuje to wszystko, można uploadować sobie do sieci, porównać wyniki, progres, regres, kryzys i inflację...łoj zagalopowałam się...
Minus - jak zdechnie tel z GPSem (oj doświadczyłam Ci ja tego przypadku), to nie ma co liczyć, ale...zawsze można sobie otworzyć mapy poprzednich tras, odpalić stoper i pobiec. Potem w programie wprowadzić czas i odległość.

6. Rady pozłacane/ku pamięci

Nie polecam początkującym, biegów z zaawansowanymi biegaczami. Powód dość prozaiczny - zawsze (nawet jeśli twierdzimy, że nie) jest porównywanie się i iskierka rywalizacji. Może budować to barierę do rozwinięcia własnych umiejętności, może powodować przetrenowania (że JA NIE DAM RADY?).
Do tego - 2 różne tempa biegu, różne wytrzymałości. A jak zdarzy nam się komentator... (taki co to ma doświadczenie, niejedno wie i chce stawać w szranki) - to już zupełnie w łeb można sobie strzelić.
No chyba, że mamy saperkę, to wtedy komentatora saperką i przy odrobinie szczęścia za rok wyrosną na nim poziomki...
Pamiętajcie - biegamy dla frajdy, nie dla challengu (challenge przyjdzie później). Dobór partnera do biegania : najlepiej partner o podobnych możliwościach, zapatrzeniu na bieganie, taki co wesprze, nie wpędzi w kompleksy.
Odpoczynek w biegu, krótki postój albo marsz - to nie grzech. O ile brak tchu w piersiach, kłucie w boku - należy przetrzymać i nie panikować, o tyle jeśli czujemy tępy ból w kolanie, okolicach stawu skokowego, a ból nasila się z biegiem - STOP!
Marsz popsuje nam czas, zmniejszy osiągi, ale mamy szansę na poprawę. Kontuzja nabyta dzięki własnej głupocie, albo nie daj bosz koledze, który z nas zacznie żartować, że jesteśmy leniwi -  usadzi nas nawet na długie miesiące, a wtedy masa energii psu w d. (cytując Poranek Kojota).
Nawet plan treningowy - tzw. plan 10 tygodniowy (http://bieganie.pl/?show=1&cat=6&id=81) zakłada marsze, więc go ahead!

Dla niewiedzących - idea bólu jest taka ABY NIE POGŁĘBIAĆ URAZU.
Co innego tzw. zakwasy, co innego bóle stawowe.

Na koniec (podobno psychologia uczy, że najbardziej zapamiętujemy początek i koniec czytanego tekstu), ważne: ROZGRZEWKA  - bynajmniej nie jest to nowe imię dla dziewczynki, ani archaizm z czasów szkoły kiedy to zmuszano nas do ganiania wokół sali gimnastycznej i wymachiwania ramionami w głupi sposób.
Minimum 10 minut rozgrzewki przed biegiem. Alternatywnie zabookować sobie wizytę u ortopedy PO biegu.
Mile widziane rozciąganie, próba dotknięcia palców u stóp, palcami u dłoni - mile widziana. Można popróbować bardziej lanserskich ćwiczeń, ale to w miarę zaawansowania.
MASA - zdecydowanie jest paradoks masy. Pierwsze przebiegnięte kilometry i waga pokazuje nadwyżkę. Bywa i tak. Gdzieś czytałam o zwiększaniu objętości osocza, zatrzymywaniu płynów i bla bla bla...aż masa sama się ustabilizowała. Jak w Newtonowskiej fizyce.
Co widać - to RZEŹBA. Tu się podniesie, tam się wciągnie, w okolicach pępka zaczną się przebijać nieśmiałe fałdki nie przypominające materiału zapasowego jeno żywe mięśnie.

No i jak dozować wysiłek - moje skromne doświadczenie (poparte radą mądrego człowieka) mówi mi, że codziennie można przebiec spokojnie 3 -5 km bez specjalnego obciążania stawów.
8 - 10 km - proponuję już co drugi dzień. Przy pierwszej 15...polecam 3 dni przerwy.
W innym wypadku - można dogłębnie zrozumieć znaczenie zwrotu " kolana jak z drewna". Dla fanów piłki nożnej - poczuć się jak Rasiak (zwany Drewnaldem).
Dla nieprzekonanych,  na zachętę: http://www.bieganie.pl/?show=1&cat=2&id=3952
Od dziś nazwisko Jack Daniels, powinno wywoływać inne skojarzenia. Btw tego się nie da na trzeźwo ogarnąć :)

Się rozpisałam byłam...na zdrowie moi mili, na zdrowie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz