wtorek, 16 października 2012

Absztyfikantem być, czyli – selekcja NIEnaturalna


Wiele lat świetlnych później, udało mi się dokończyć dzieła i urlopowo co nieco zamieścić, zatem:

Mili Państwo, tak to już  w życiu bywa, że na świecie są i kobiety i mężczyźni. Jedni zabiegają o względy drugich i odwrotnie. Czasami da się pewne sytuacje wytłumaczyć „było ciemno, byłem/am pijany/a”, „po pijaku się nie liczy”, oraz masę innych, równie treściwych i niepodważalnych argumentów, które wyjaśniają więcej niż „Sens życia wg. Monty Pythona”.

Niniejszy wpis, będzie poświęcony tzw. absztyfikantom.
Absztyfikant - inaczej zalotnik, adorator. Obecnie bardziej stosowany w znaczeniu żartobliwym – co wyjdzie niebawem, bo sami przyznacie, że pewne historie niżej wymienione dalekie są od prozy życia codziennego, jeno o groteskę i farsę haczą.

Przytoczę historię, rodem z Irish pubu, o „chorążym co to zawsze zdąży”.
Wieje dramatem, aczkolwiek to bardziej tragikomedia a'la rozstanie Dody z Nergalem.

Jakiś czas temu dołączyłam do grupy dziewcząt, celem pokręcenia stopą i spędzenia czasu miło i pożytecznie – dla ciała rzecz jasna. W irish pubie miło i przyjemnie, Lech bezalkoholowy jest grany (skoro się prowadzi, trzeba cierpieć), tańce hulanki swawole i ...obserwator.
Obserwator przeistoczył się niczym predator w obcym – z obserwatora light we „wgapiającego się w ofiarę aligatora”. Po kolejnych 3 browarach, postanowił na parkiet wyciągnąć…
Ruchy umiarkowane, poczucie humoru akceptowalne, nie namolny, nie obmacujący i nawet konstruktywny w dyskusji. Jakim cudem doszło do wymiany numerów – trudno uargumentować, ponieważ byłam zbyt trzeźwa i zbyt pokojowo nastawiona by rozsądzić potencjalne skutki swego czynu…

I tu zaczyna się zabawa…
Spotkanie na mieście – zupełnie niezobowiązujące, ot - kawa & ciacho, pogaduchy…jako tako.
Absztyfikant kawy – nie, ciastka nie, generalnie to dziwne miejsce ta Kafka (pewnie za ciepło, za jasno i nie śmierdzi browarem i niedomytym WC). No ale wola walki jest, ustawka na dalsze spotkania planowana.
Kolejne podejście – wieczorne wyjście w miasto…przetrwałam dzięki stosownej ilości alkoholu. 
Niechcący „zgadnęłam” na czym polega odzysk Pana, niechcący uświadomiłam Pana, że coś tu nie gra w jego zachowaniu, niechcący wytłumaczyłam, że nie będę spędzała z nim upojnych dni i nocy w domu gdyż kocham swą pracę i nie wyobrażam sobie spędzania czasu w jego towarzystwie. Pan podjął dramatyczną próbę obcałowania i wyznawania miłości (przypominam spotkanie nr 3), oraz piał peany nad moją wyjątkowością. Dostał „bana” na dalsze romanse, niemniej postanowił walczyć na trzeźwo i za dnia. Walka okazała się opłakana w skutkach, gdyż postanowiłam zweryfikować deklarowaną miłość do literatury (m.in. pytając o imię kota z M&M, Bułhakowa – odpowiedź : a to był tam jakiś kot?), elementarną wiedzę o świecie, oraz poziom ignorancji medycznej. Następnie absztyfikant zmienił swoje czytelnicze hobby o 180*, po czym się obraził i stwierdził, że ode mnie odpocznie. Nie na długo, gdyż wzmożona perfuzja mózgowa następująca po spożyciu kilku browarów, pchnęła Pana do wyznań następujących :
„Widzisz, bo ja straciłem wiarę we wszystko, i wtedy poznałem Ciebie…i Ty dałaś mi takiego kopa w jaja”
Zadałam trzeźwe pytanie – co miał ze związków frazeologicznych w szkole? Dla zdrowia psychicznego czytelników, nie przytoczę odpowiedzi.
Po 3 spotkaniach (pierwsze poznawcze, drugie – na kawie na mieście i trzecie – drink/piwo na mieście) dzwoni absztyfikant, lekko podchmielony, wypytując o kolejne spotkanie. Kiedy po raz kolejny cierpliwie tłumaczę, że mam zaplanowany każdy dzień najbliższych 2 tygodni i że dam znak na bieżąco, obrażony absztyfikant, wykrzykuje „ Ja mam doświadczenie w tych sprawach, będę walczył o ten związek”
Na litość boską… jaki związek? Zawodowy? 
Jak widać – poznawanie ludzi po piwie bezalkoholowym nie popłaca.
Jednym z ostatnich podrygów znajomości z chorążym, było bieganie po lesie. Dystans 10 km, mój plan – pobiegać, jego plan – cholera wie (chyba mnie wk@rwić). Puściłam Pana przodem  - coby zadu mego nie podziwiał i nie próbował dyskutować tudzież dopingować, sama podreptałam w swoim tempie pogardliwie dając do zrozumienia, że z głupotą ścigać się nie będę. Przy próbie ominięcia ogromnej kałuży – „mistrz” ozwał się tymi słowy  - „Nie zwalniaj, nie zwalniaj, co to za obijanie się…” po czym sprzedał mi przyjacielskiego, spoconego kuksańca w bok. Mi scyzoryk w kieszeni się otworzył, a oczy zaczęły nerwowo błądzić w poszukiwaniu saperki… Po ukończonym biegu, składał mi kondolencje, jak to on wie że niefajnie się biega patrząc na czyjeś plecy – nie skomentowałam.
Za to w rozmowie po biegu pojawiła się kolejna perełka:
„Bałem się z Tobą biec, po tym jak opowiedziałaś mi o swoich wynikach, myślałem że mnie wyciągniesz za uszy w tym lesie”.
Podjął również próbę rozmasowania kontuzji, niemniej na pytanie: "Gdzie Cię konkretnie boli, to rozmasuję", uzyskał odpowiedź " Kolec biodrowy przedni górny lewy, coś Ci to mówi?" - "Nie" - "To jak chcesz masować jak nie wiesz gdzie.."
No cóż… pozostaje jedynie współczuć pewnemu resortowi twardych intelektualnie pracowników, w tym przypadku nie było wyjątku, po prostu przedstawiciel reguły. Pomijając fakt, że służba zdrowia vs służba mundurowa = 1000000000 : 0 :D

Z lekka podsumowując zjawisko chorążego, naszła mnie refleksja o użyteczności niektórych portali.
Generalnie, portale w stylu wp, onet (ach cóż za zbieżność skrótów z resortem chorążego) – czytuję w celach humorystyczno zabawowych, aby mi się nieco glej rozprężył pomiędzy neuronami w mózgu.

Raz dopadłam artykuł dotyczący charakterystyki mężczyzn i od jakich należy uciekać jak najdalej.
Jednym z takich typów, był człowiek, który po 1 spotkaniu stwierdzał, że kobieta jest jedyna, wyjątkowa, imponuje mu, bla bla bla, klasyczne nawijanie makaronu na uszy, sprowadzające się do „ zaruchałbym coś szybko, ale nie chcę wyjść na chama”.
Nie wierzyłam, dopóki nie spotkałam. 
Spotkałam – stwierdzam,  że nie ma nic gorszego niż pozornie "miły" facet.
  • "Miły" facet = cipa, budyń, kochany leniuszek, leniwy ciul, misio-pysio kolorowy, leniwy utrzymanek ale słodziutki jak bezunia, alternatywnie damski bokser jak popije. A jeszcze jak się taki nagle utożsamia z Twoimi upodobaniami, chce spędzać czas i koniecznie dopytuje o mieszkanie…noooo to rachunek jest banalnie prosty – Pańcio potrzebuje odmiany anatomicznej pt. dupa na boku, sam pewnie jest w związku nie tyle toksycznym co zepsutym, ale zbyt leniwy by cokolwiek zmienić (alternatywnie zbyt cipowaty, aby podjąć potencjalną walkę z połowicą), niemniej wątłą aparycją próbuje...Tak mi się skojarzył ratlerek próbujący prokreować z wilczurzycą :D
  • Pseudo – intelektualista: gdzie on nie był, kogo w dupę nie całował, jakież to ma nietypowe, wysublimowane poglądy i upodobania.
Z reguły typ lekko oczytany, nawet elokwentny, jest z nim o czym pogadać, robi wrażenie. Niestety analizując wieloletnie znajomości z tymi typami, śmiem twierdzić, że od pierwszego spotkania, do ostatniego odbytego, nie zmieniają oni w sobie niczego. Tzn – twierdzą szumnie, jakichż to zmian dokonali w życiu, używając przecudownych technik mnichów z Tybetu, lewitowania nad sedesem i zagłębiania się w literaturę P.Coelho. Oprócz tego prezentują szereg niekontrolowanych reakcji agresywnych i elementarny brak umiejętności rozmawiania o tematach „drażliwych”. Do tego łudzą się, że „pozwalają myśleć kobiecie, że stan rzeczy jest inny niż jest” nie zauważając, że rzeczona kobieta nie jest w ciemię bita, z chamem użerać się nie będzie, chwilę poudaje a w stosownym momencie triumfalnie odbębni zwycięstwo i uświadomi artystę, że od dawna wie, że to nie bociany przynoszą dzieci.
Niemniej brak deklarowanych zmian u tych osobników widoczny jest gołym okiem i tylko pewnego rodzaju politowanie i wyrozumiałość dla ludzi ułomnych pozwala przymknąć oko i kontynuować znajomość/relacje na poziomie Król Julian (samozwańczy władca lemurów) i Maurice.
  • Osobiście preferuję typy ujawniające swoje wady na dzień dobry – złośliwe, czasami gburowate, lekko szowinistyczne, otwarcie mówiące o swoich przeżyciach (rozwodach, pracy  itp.).

Dlaczego? – Ano dlatego, że złośliwy = inteligentny, gburowaty = z reguły szczery, prostolinijny = praktyczny, bezproblemowy i logiczny, szowinista – różnie bywa, ale daleki jest od damskiego boksera, leniucha czy utrzymanka, z reguły szowinista słowny i solidny. 
Otwarcie mówiący o przeżyciach i porażkach – świadomy własnej wartości. 
Jak się jest wartościowym człowiekiem, świadomość własnych wad podnosi morale i stabilizuje obraz w oczach drugiej osoby. Nie ma potrzeby udawania przed światem, bo świat ślepy nie jest.
Zazwyczaj szarmancki, potrafi być gentelmanem z potrzeby serca, nie z przypadku wymuszonego przez okoliczności fauny i flory.

Białej sukni, domku z ogródkiem itp. - taka znajomość nie gwarantuje, to pewne. Ale gwarantuje pewien komfort psychiczny wynikający z przewidywalności człowieka. Taki człowiek nie zrobi nam karczemnej awantury z byle powodu, nie obrazi się śmiertelnie „bo tak!” (podobno domena kobiet, ale znam kilku macho strzelających focha w klasyczny żeński sposób), na pewno zgodzi się na intercyzę, nie będzie nalegał na dziecko, obiadki, wyprasowane koszule – co najwyżej – wczasy w Ciechocinku, ewentualnie w Kołobrzegu :P

A teraz uwaga – hit sezonu
Jako przyszły niedoszły socjolog in spe, zagalopowałam się do pewnego portalu. Reklama szeroka, dostojna, profesjonalna, ze spotów spoglądają single z aspiracjami.
Daleka jestem od desperacji i poszukiwania partnera via ów portal, niemniej – wrodzona ciekawość i brak matczynego „si iii” wskazującego na ryzyko poparzenia, kazały mi dokonać stosownej rejestracji, uiścić stosowną opłatę i obserwować.
Wrażeń moc, zwłaszcza jak się zamieści zdjęcie w czerwonej kiecce, z rozwianym włosem.
Absztyfikantów dziennie z 20. No i tu się zaczyna socjologia….
80 % kandydatów – to spece od IT , czuli, mili kochający, ze zwariowanymi marzeniami i romantyczni do bólu kości. Każdy by się kochał na plaży w świetle zachodzącego słońca (bez względu na to ile piachu, gdzie wchodzi), i każdy by nosił śniadanie do łóżka, gotował, pisał wiersze i kąpał w kwiatach…
Zdarzają się jednostki skromne, piszące że są wdzięczni za „atrakcyjność fizyczną” i „pozycję zawodową” – zapominając dopisać, że „atrakcyjność fizyczną” we własnym mniemaniu, "na drugie mam Narcyz, i ociekam zajebistością do tego stopnia, że łaskawie pozwolę Ci się ogrzać w blasku mojej chwały".
Wizual – no cóż, misio – pysio kolorowy. Nawet chętnie proponują spotkania, niemniej gdy dostają proste info – o tej i o tej porze, to i to – nagle się wykruszają, albo zwalają na zaczepioną obowiązek wybrania miejsca, czasu i rodzaju trunku…
Hola, hola…jak wy tacy decyzyjni, to polecam kontynuować znajomości w formatach .jpg, .avi itp.
A nóż widelec dolby surround i 3D się trafi.
Skoro komuś proponuję spotkanie, a ktoś mi podaje dostępność, to moim zakichanym obowiązkiem jest wystosować konkretną propozycję. Chyba, że znowu opuściłam jakąś lekcję dobrego wychowania, albo mam samcze zapędy.
Średnia wieku absztyfikantów: 32 lata; z reguły albo ateiści (ach błoszesz Ty mój, jakim Ci ja odważny i wyzwolony), zdjęcia – zazwyczaj dziwne, bliżej nieokreślone . No z całym szacunkiem, ale misio – pysio opatulony w 3 warstwy kombinezonu narciarskiego, z goglami i psem niewiele mi mówi, tak samo przystojniacha w ciekawym oświetleniu (miłe Panie, Panowie też mają swój ulubiony kosmetyk marki Adobe PS ;)), albo wypięta pierś, okular p/słoneczny na oku i w tle Turcja. Ok. – byłeś na urlopie za granicą – cieszy mnie to, ale o co kaman?
 Rozgarnięcie też się trafia… Albo ja jestem nie ten tego, albo hasło „może pifko” jest rzeczywiście infantylne. Na litość boską – pifko, może pisać 15-latek, albo lekko upośledzona emocjonalnie  blondynka… a nie 33-letni facet, na stanowisku managerskim, wdzięczny „ za pozycję zawodową, atrakcyjność fizyczną”, którego przyjaciele uważają za „inteligentnego, namiętnego i towarzyskiego”.
Zatem portalowym absztyfikantom, też mówimy stanowcze NIE ;]

Uff.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz